A za oknami jesień – młodopolska dama
w woalu szaromglistym przechadza się sama,
umarłe drzewa żegna, zwiędłe liście liczy
– pamiątki snu o lecie, minionych słodyczy… (Anna Maria Kowalczyk, „Andrzejki”)
W takim nostalgicznym nastroju grupa licząca 14 pań wyrusza 11 października 2017r. na spacer. Wydaje się, że lada chwila spadnie deszcz, kilka osób dzierży w dłoniach parasolki. Nikogo to jednak nie zniechęca. Wychodzimy z biura Zarządu GUTW, przecinamy ul. Powstańców Wlkp. i wspinamy się ul. Młyńską, by po chwili dojść do ul. Sikorskiego. Im bardziej oddalamy się od centrum miasta, tym więcej zauważamy oznak jesieni. Przydomowe ogródki pozbawione są kolorowych kwiatów, zebrano warzywa, zakopano grządki, żółte liście na bujnej zieleni trawników wyglądają jak barwny dywan. Niektóre domy otoczone są niczym ścianą zwartą zielenią iglaków.
Dochodzimy do ul. Podgórnej. Dalsza trasa wiedzie ulicą, której tak naprawdę jeszcze nie ma; zaczyna się od ul Podgórnej i jest równoległa do ul. Wrocławskiej i ul. Górnej. Nazywa się ul. Dolna. Schodzimy z chodnika i podążamy prowizoryczną ścieżką wyłożoną betonowymi płytami. Z lewej strony mijamy zaplecza domów stojących wzdłuż ul. Wrocławskiej. Poruszając się po tej głównej wylotowej w kierunku Krobi ulicy miasta, nie zdajemy sobie sprawy, że za domami rozciąga się szeroki pas zieleni z sadami, ogródkami, porośnięty trawą, wznoszący się łagodnym zboczem aż do ul. Górnej. Po krótkim czasie kończy się betonowy pas, idziemy teraz wąską, czasem dość śliską i grząską po niedawnych opadach ścieżyną. Kilka pań zbiera ostatnie jesienne kwiatki, trawy, układając oryginalne bukiety.
Ola „poluje” na różne kolory jesieni. Wbrew pozorom okazuje się, że jest ich sporo i da się z „upolowanych” okazów ułożyć barwny album, do którego komentarzem mogą być słowa Antoniny Zachara-Wnękowej: „Przekwitły najpiękniejsze kwiaty. Zaróżowiły się drżące osiny. Sczerwieniały korale jarzębin i liście czeremchy. Krzaki polnych róż zamieniły kwiaty na purpurowe dzbanuszki głogu. Śliwy i jabłonie zrzucają z gałązek brązowe i pożółkłe liście na leżące pod nimi owoce, które spadły, zerwane przez wiatr.”
Przy ulicy, która na razie jest w planie, zaczynają wyrastać nowe domy. Z ich okien będzie się roztaczał widok na zielone zbocze do czasu, aż nie zasłonią go domy wybudowane po drugiej stronie ulicy. Tak obserwując otoczenie, dochodzimy do ul. Wielkopolskiej. Spoglądając w kierunku ul. Wrocławskiej, odnosimy wrażenie, że stoimy na skoczni narciarskiej i że zaraz nad naszymi głowami pojawi się skoczek, który „wyląduje” na łące po drugiej stronie ulicy. Idziemy jednak w przeciwnym kierunku czyli wspinamy się ul. Wielkopolską. Mijamy kondensownię, dochodzimy do Brzezia. Jednorodzinne domy jak i całe posesje są tutaj bardzo okazałe, zadbane, otoczone różnorodnymi krzewami i drzewami.
Ale prawdziwa uczta dla oka czeka nas w centrum ogrodniczym Nowackich. Ta pora roku to czas chryzantem. Przechadzamy się wśród stołów zastawionych doniczkami kwiatów: od białych, przez bladozielone, kremowe, rude, fioletowe do ciemnobordowych. Na innych stołach leżą wiązanki i stroiki przeznaczone na groby – wkrótce Wszystkich Świętych i Święto Zmarłych.
Nasz spacer powoli zmierza ku końcowi. Dochodzimy do ul. Strzeleckiej. Szpaler przydrożnych drzew ma jeszcze bujne zielone korony, ale wśród nich prześwitują żółte i rude liście. Mijamy uroczy stawek pokryty zieloną rzęsą. W pewnym obejściu dostrzegamy zabudowania porośnięte dzikim winem, którego liście zaczynają nabierać ciemnopąsowego koloru.
Tradycyjnie zakończenie spaceru odbywa się w barze „U Franka”, ale tym razem nie poprzestajemy na wypiciu kawy/herbaty. Dziś raczymy się pyszną golonką po bawarsku. Nie był to co prawda najdłuższy spacer: zrobiłyśmy „zaledwie” 13000 kroków (a więc z nawiązką wykonałyśmy dzienną normę), przeszłyśmy 10 km i spaliłyśmy 515 Kcal, więc zasłużyłyśmy na coś smakowitego.
Następne spotkanie już za tydzień.
Relacja Halina Spichał
Zdjęcia Aleksandra Biderman