Dawno już nie byliśmy w lesie. Dzisiaj, w imieniny miesiąca, 9 września, środowe wyjście dla siedmiu pań. Tyle się nas zebrało na zbiórkowym miejscu. Każda przygotowana (długi rękaw, długie spodnie, pełne buty). Pogoda piękna, przez błękitne chmury nieśmiało przebija się słoneczko.
Idziemy ulicą Polną. Z każdym krokiem jest cieplej i długie rękawy zamieniamy na krótkie bluzki. Przed wejściem do lasu „psikamy się” odstraszaczem na komary i kleszcze. Las wita nas ciszą i przebijającym się przez gałęzie drzew słońcem. O, jest pierwszy grzybek: kania, a za nią druga. Nieco dalej podgrzybek, za nim drugi i trzeci. Szykuję papierową torebkę i wkładamy tam zebrane grzyby. Kazia uzbrojona w atlas grzybów Polski kontroluje nasze zbieractwo. Trochę rozchodzimy się po lesie, trafiają się następne podgrzybki, torebka się zapełnia. Na dobrą kolację wystarczy.
A tu ciekawostka: hotel dla owadów. To dzięki pszczołom istnieje 85% gatunków roślin. Taki hotel dla owadów winien być wykonany z naturalnych materiałów. Jego powierzchnie warto przykryć drucianą siatką z małymi oczkami by ochronić lokatorów przed owadożernymi ptakami. Wewnątrz hotelu znajduje się słoma, grube gałęzie, cegły dziurawki, trzcina, łodygi krzewów, szyszki, suche liście. Wszystko to zapewnia owadom lokum, gdzie mogą się schronić.
Idąc już w kierunku Goli zatrzymujemy się na chwilę na parkingu. Siadamy i zapoznajemy się z tablicami, które informują nas o budowie lasu i o tym jak powstaje las, czyli „Od nasionka do drzewa”. Na kamieniach tuż obok robimy sobie zdjęcia. Idziemy dalej, mijamy stary dworzec w Goli, nieczynny jak wiele innych. Ścieżką rowerową dobijamy do baru „U Franka”. Tam wypijamy pyszną kawę i spoglądamy na licznik: 18.000 kroków, 12 km. Sporo, ale wcale nie czujemy się zmęczone.
Kolejny spacer, jak zwykle, w czwartą środę września.