Świynta, świynta i po świyntach,
po makoczu i prezyntach,
spadły igły z ogigloka,
rok się skończył i po ptokach.
Dziś 8 stycznia 2020 roku. Dziesięcioro nas na dzisiejszym spacerze. Zamierzaliśmy iść do lasu, ale podobno wstępu do lasu nie ma ze względu na ASF (afrykański pomór świń).
Siła wyższa, nic nie zrobimy. Wobec tego kierownikiem dzisiejszej wycieczki obraliśmy Marię Wujek i to ona właśnie poprowadziła nas ulicami wokół Gostynia aż do muzeum. Przyroda raczej w jesiennej szacie: szaro, ponuro, nagie drzewa, kałuże wody, brak śniegu, w Kani poziom wody wyjątkowo duży. Wystawa „Wypędzeni 1939… wyrzuceni z domu, ograbieni z mienia, więzieni w obozach, deportowani” przygotowana przez Związek Miast Polskich Instytutu Pamięci Narodowej oraz Wielkopolskie Muzeum Niepodległości zrobiła na nas ogromne wrażenie. Historia ta dotyczy kilkuset tysięcy obywateli polskich, których okradziono z mienia i pozbawiono dachu nad głową. Deportacje obywateli polskich z ziem wcielonych do Rzeszy rozpoczęły się zaraz po zakończeniu kampanii wrześniowej w 1939 roku. Niemiecka polityka deportacyjna doprowadziła do powstania obozów śmierci i zagłady Żydów. Deportacje odbywały się głównie do Generalnego Gubernatorstwa i szczególnie intensywnie prowadzone były na terenie Warthegau. Do czasu wywozu do Generalnej Guberni Polaków umieszczano w prowizorycznych punktach zbornych: halach fabrycznych, salach kinowych, klasztorach, szkołach lub obozach przejściowych. Traktowani byli brutalnie, poddawani rewizjom. Pierwszy obóz dla wysiedlonych Polaków znajdował się w Cerekwicy koło Jarocina, największym był Poznań Główna, a najwięcej ludzi przebywało w sześciu obozach w Łodzi. Nasz kolega Tadeusz opowiadał nam, że on jako kilkunastoletni chłopiec wraz z rodziną znalazł się w obozie w Łodzi. Wszystkie dokumenty i fotografie umieszczone na wielkoformatowych planszach pochodzą z archiwów niemieckich i polskich, a także z zasobów lokalnych instytucji kulturalnych oraz ze zbiorów prywatnych.
Po wyjściu z muzeum udaliśmy się do baru „U Franka”. Tam najlepiej smakuje kawa. Żeby odgonić ponure myśli przeczytałam dwa wiersze w naszej poznańskiej gwarze, takie poświąteczne, i jeden dość frywolny. Bardzo się wszystkim podobały.
Niemal 10.000 kroków i 6,5 kilometra to całkiem niezły wynik jak na spacer „wokół komina”.