Było to bardzo dawno temu przed pięcioma wiekami. Wtedy to działy się straszne rzeczy dotyczące w większości kobiet, chociaż w ¼ również mężczyzn.
Chodzi mianowicie o procesy czarownic. Któż to taki ta czarownica? Otóż na początku rozróżniano wiedżmy i czarownice. Wiedżmą była ta, która leczyła i pomagała ludziom, czarownicą natomiast ta, która ludziom szkodziła. Później jednak te granice się zatarły i o kobiecie zajmującej się czarną magią mówiono czarownica.
Początek prześladowań czarownic to rok 1487, kiedy to wydano „Młot na czarownice” autorstwa Jacquesa Sprengera i Heinricka Kamera (oczywiście po łacinie). Czarownica, jak twierdzili autorzy, zawierała pakt z szatanem, w wyniku którego wyrzekała się wiary, deptała krzyż i była ponownie chrzczona. Znakiem tego przymierza było znamię. Czarownica musiała się udawać na sabat, tam składała diabłu ofiarę z noworodka i spotykała się z koleżankami. O czary mogła zostać oskarżona każda kobieta, np. wiejska znachorka, której coś się nie udało, kobiety psychicznie chore, takie, które cieszyły się złą opinią a także dobre gospodynie, którym wiodło się w małżeństwie i gospodarstwie i właśnie dlatego zostało rzucone na nie oskarżenie przez zawistne sąsiadki. Najczęściej takie „czarownice” oskarżane były o czczenie diabła, rzucanie uroków, zjadanie dzieci, udział w sabatach. Oskarżona miała prawo do „sprawiedliwego” procesu. Na czele oskarżyciela stawał inkwizytor z ramienia kościoła. Wobec oskarżonej stosowano bardzo wyrafinowane tortury, gdyż uważano, że osoba poddawana nieludzkiemu bólowi zawsze mówi prawdę. Było wiec wahadło, miażdżenie kamieniami, rozciąganie z pojeniem, kręcenie kołem, krzesło inkwizytorskie z kolcami, dodatkowo podkładano pod nie ogień. Krzesło to wyposażone było w urządzenia służące miażdżenia kciuków i łamania kości. Gdy te wszystkie sposoby zawodziły stosowano próby ognia, wody, wrzątku, szatańskiego znamienia, igły, wagi i łez. Próba wagi polegała na tym, że na jednej szali stawała ofiara, na drugiej stawiano pojemnik puchu. Uważano, że czarownica jest lżejsza niż puch. Waga była tak skonstruowana, że szala z puchem zawsze była niżej. Trudno było kobiecie wytrzymać tak wyrafinowane tortury i aby uniknąć dalszych cierpień przyznawała się do wszystkiego, czego wymagał od niej inkwizytor. To, niestety, oznaczało śmierć przez spłonięcie na stosie. Znane są też pojedyncze przypadki powieszenia czarownicy.
W roku 1614 w Polsce „Młot na czarownice” przetłumaczył Stanisław Ząbkowicz. Najwięcej procesów czarownic było w Rzeszy Niemieckiej i w Skandynawii. Gostyń też zapisał się niechlubnie w tym temacie. Pierwszy proces odbył się w roku 1622, a więc zaledwie 8 lat po ukazaniu się tłumaczenia książki, ostatni w 1713. W sumie udokumentowano osiem procesów, stracono cztery osoby.
Nastąpił okres oświecenia, przestano wierzyć w czary i czarownice, zakończyły się haniebne procesy. O tym i wielu jeszcze innych rzeczach opowiedział nam na spotkaniu w muzeum pan Robert Grupa, historyk i regionalista z Krobi 29 listopada 2011 roku.