Było to prawdziwe spotkanie na szczycie, a dokładnie – spotkanie z ludźmi, którzy się wspinali na najwyższe szczyty. Na zaproszenie Zarządu GUTW w auli ZSO w Gostyniu w czwartek 20 listopada 2013 r. wystąpili himalaiści – Tadeusz Karolczak, absolwent LO w Gostyniu oraz Aleksander Lwow. Jak czytamy w Wikipedii, 60-letni dziś Alek Lwow wspina się od 1970 roku, a zaczynał od skałek Gór Sokolich. Od 1971 r. był członkiem Klubu Wysokogórskiego we Wrocławiu (do momentu jego rozwiązania w 1998), gdzie spotkał mi.in legendę polskich himalaistów Wandę Rutkiewicz. Od 1999 r. był członkiem Klubu Wysokogórskiego w Katowicach, obecnie niezrzeszony.
Był uczestnikiem wypraw w Himalaje, między innymi na K2 (2 razy, w tym raz w zimie),Yalung Kang, Broad Peak (obie wyprawy zimą), 4 razy na Mount Everest. Wspinał się także w Hindukuszu, Pamirze, Andach i Tienszanie. Jest autorem pierwszego polskiego i jak dotąd najszybszego w historii (7 godzin, samotnie) wejścia na Pumori. W 1991 roku kierował międzynarodową wyprawą Polish Jack Wolfskin Everest Expedition, którą też zorganizował.
Drugi z himalaistów – Tadeusz Karolczak – jest absolwentem LO w Gostyniu. W swojej macierzystej szkole był poprzednio przed 27 laty. Obaj zdobyli 2 ośmiotysięczniki: Lhotse – 8516 m – 14 maja 1986 i Cho Oyu (8201 m) – 1987 i to była ostatnia wyprawa Tadka Karolczaka. Brał także udział w wyprawach na K-2 8611 m, Mount Everest 8848 m i Dhaulagiri 8167 m n.p.m.
Natomiast Lwow jest zdobywcą – wraz z innymi himalaistami – jeszcze 2 ośmiotysięczników: Manaslu (8156 m) – 1984 z Krzysztofem Wielickim i Gaszerbrum II (8035 m) – 1993 z Piotrem Snopczyńskim i Larym Hallem. Plonem tych wypraw są m.in. książki: Wybrałem góry, Liny alpinistyczne, Zwyciężyć znaczy przeżyć. Trzecie wydanie tej ostatniej ukazuje się w księgarniach. Książka była również do nabycia po spotkaniu.
Na spotkaniu opowiadał o swoich sukcesach i porażkach, dramatycznych przygodach, sławnych himalaistach. Jednocześnie na ekranie oglądaliśmy zdjęcia majestatycznych szczytów i ich zdobywców. Jak wspominał, góry pokochał, gdy miał szesnaście lat. A dokładnie 16,5, bo było to 12 kwietnia 1970 roku. To właśnie wtedy, jako uczeń Lotniczych Zakładów Naukowych – technikum na Psim Polu, postanowił się zapisać na kurs wspinaczkowy. Zapragnął bowiem być grotołazem, ale elementem szkolenia była wspinaczka skałkowa w Sokolikach koło Jeleniej Góry. Następnie zaczął wspinać się w Tatrach.
Alpinistyczną pasję trzeba było jednak pogodzić z uczelnią. Gdy skończył Lotnicze Zakłady Naukowe z tytułem technika mechanika osprzętu lotniczego, dostał się na Politechnikę Wrocławską, na Wydział Mechaniczny.
I od pierwszego roku zaczął kolekcjonować w indeksie dwóje. To dlatego studiował ponad 10 lat – dodaje. – Na szczęście udało mu się skończyć studia.
W sumie wziął cztery urlopy dziekańskie. Po prawie 11 latach studiowania obronił się na piątkę, a na podstawie swojej pracy magisterskiej napisał potem książkę.
Po raz pierwszy w Alpy pojechał w 1975 r. A potem – jak mówi – to już „poleciało” samo – coraz to inne góry w kolejnych latach – znowu Alpy, Alpy zimą, jakiś Kaukaz, Hindukusz, Pamir, zimowe walki na Eigerze, a później zimowy Everest. Wtedy wciągnęły go Himalaje. Pierwszym wyjazdem do Nepalu i pierwszą ekspedycją w Himalaje, która zapoczątkowała serię wyjazdów na siedmio- i ośmiotysięczniki, była zimowa wyprawa Andrzeja Zawady na Mount Everest w 1979 r. Potem było wiele innych wypraw z różnymi himalaistami. Przyznaje, że tych nieudanych prób było więcej niż wejść. Np. na Everest próbował wchodzić granią zachodnią – czyli jednym z najdłuższych wariantów. Przypuszcza, że gdyby zdecydował się wtedy na drogę normalną, to zdobyłby szczyt. Z kolei na Dhaulagiri nie weszli z Karolczakiem tylko dlatego, że znosili ciężko odmrożonego człowieka. Jak przypuszcza, miałby pewnie na koncie pięć ośmiotysięczników, gdyby nie ta akcja ratunkowa. Najlepiej wspomina wszystkie wyjazdy z Tadkiem Karolczakiem, gdy jeździli tylko we dwóch, gdyż na takiej wyprawie nie ma miejsca dla obiboków, cały wysiłek spada wprawdzie na ich barki, ale też ewentualne osiągnięcia nie są sukcesem dwudziestu, lecz dwóch osób. Jest dumny z ich wejścia na Lhotse. Jak na owe czasy było to wejście na miarę światową, gdyż zdobyli szczyt w najczystszym alpejskim stylu, bez tlenu, którego z resztą nigdy nie używał.
Ostatni raz był w Himalajach jesienią roku 2007, jako uczestnik wyprawy na Tilicho Peak. Niestety, z powodu fatalnej pogody i buntu tragarzy nie udało się zdobyć tego szczytu. Obecnie, jak mówi, jego kariera alpinistyczna chyli się ku końcowi, bo wiek i fizjologia mają swoje prawa. Ma świadomość, że z upływem lat maleje wydolność organizmu. Nadal jednak interesuje się himalaizmem i wie, jak wiele się w tej dziedzinie zmieniło. Podkreślił, że dumą Polaków jest himalaizm zimowy, którą to ideę zainicjował Andrzej Zawada, a reaktywował Adam Hajzer. Himalaje zimą są bardzo trudne i niebezpieczne ze względu na niskie temperatury, silne wiatry i brak śniegu. Przypomniał wielu himalaistów – w tym także polskich – którzy zginęli podczas wyprawy. Wręcz nasuwa się wniosek: „Każdy himalaista musi kiedyś zabić się w górach”. On sam jednak kierował się dewizą: „Zwyciężyć znaczy przeżyć”. Stanowi ona motto jego ostatniej książki.
Za swoje osiągnięcia został dwukrotnie uhonorowany złotymi medalami „Za wybitne osiągnięcia sportowe”: za „zimowy” Everest 1979/80 i za wytyczenie (razem z Krzysztofem Wielickim) nowej drogi na wschodniej ścianie Manaslu w 1984 roku. W roku 1999 został „zbiorowym” laureatem Kolosa, nagrody przyznanej wyprawie zimowej na Everest. Od 2013 roku jest Członkiem Honorowym PZA. Ma też swój odcisk stopy w Karpaczu.
Opowieść Aleksandra Lwowa ilustrowana licznymi zdjęciami trzymała w napięciu około 70 słuchaczy ponad godzinę. Po wysłuchaniu prelekcji można było nabyć książkę z autografem autora.
Opowieści wysłuchała Halina SpichałZdjecia robiła Aleksandra Biderman