Posuwałyśmy się w kierunku lasu, a jesień witała spacerowiczki słoneczną pogodą. Obserwowałyśmy co niesie nam ta pora roku. Idąc ul. Polną rzucały się w oczy rosnące w przydomowych ogrodach duże ilości kwiatów. Prym wiodły astry, cynie, pospolity wrzos, złocienie. Wiele z nich już przekwitło, a barwy przygasły. Cieszył nas widok drzew z rumianymi jabłkami, gruszkami czy brzoskwiniami. Przy końcu tej ulicy skręciłyśmy na prawo i weszłyśmy do lasu. Tam po ostatnich deszczach ściółka powilgotniała i pojawiły się grzyby. Ola z Lucyną wypatrzyły trzy młodziutkie zielonki. Czarny bez oferował piękne, granatowe kiście owoców. Tocząc rozmowy i rozglądając się, leśną dróżką doszłyśmy do punktu kontroli zdatności wody do picia. Pokonałyśmy jeszcze dwa zakręty wśród młodych akacji i zatrzymałyśmy się na znanych nam ławeczkach. Chwila odpoczynku i rozmowy na temat jak można by rozszerzyć program naszych spotkań.
Jeszcze zejście z małej górki i byłyśmy na drodze łączącej Golę ze Starym Gostyniem. Szłyśmy oczywiście w stronę Goli. Tam ze smutkiem patrzyłyśmy na kasztanowce. Drzewa obsypane kremowobiałymi kwiatami, które obserwowałyśmy wiosną, teraz miały uschnięte liście. Wśród nich widniały, w bardzo małej ilości, dojrzewające kolczaste torebki z brązowymi nasionami. Zaatakowane przez motyla – szrotówka kasztanowcowniaczka nie wykształcają się i są mało dorodne.
Przeszłyśmy na ścieżkę rowerową prowadzącą do Gostynia. Przy głównej szosie odbywała się wycinka topoli. Po przejściu 8,5km drogi należała się kawa, na którą wstąpiłyśmy do restauracji „U Franka”. Tajemnicę najlepszej kawy i herbaty w mieście wyjaśnił nam sam szef lokalu, pan Franek. Klient płaci za napoje i otrzymuje w zamian najlepszą zieloną kawę Jacobs i herbatę Dilmah. Dodatkowo pan Franek codziennie przywozi filtrowaną wodę do parzenia kawy i herbaty z własnego mieszkania. Pokonywane kolejnych kilometrów uodparniają nas przed jesiennymi przeziębieniami. Tekst Maria Ratajczak
Zdjęcia Aleksandra Biderman