20 kwietnia 2016 r. 12-osobowa grupa spacerowiczów rusza w trasę. Pogoda dopisuje, mimo, że jest szaro, nie pada. Tadeusz rzuca hasło, a raczej dwa: wystawa w muzeum i bobry. No to idziemy.

W muzeum wystawa ilustracji i książek ze zbiorów Oficyny Wydawniczej G&B zatytułowana: „Jan Marcin Szancer Czarodziej wyobraźni”. Wywołani do tablicy przez Tadeusza wspólnie recytujemy „Lokomotywę”. Wracamy do naszych lat dziecięcych, kiedy  baśnie Andersena, wiersze Brzechwy, „Pinokia”, „Rzepkę”, „Ptasie Radio” czytali nam nasi rodzice, a my, zaglądając im przez ramię podziwialiśmy rysunki pana Jana dopasowując je do bohaterów wierszy. Kiedy już dorośliśmy i mogliśmy sami czytać,  rysunki Jana Marcina Szancera odnajdowaliśmy w „Bajkach i Satyrach”  Ignacego Krasickiego, w „Panu Tadeuszu” Adama Mickiewicza, w książkach Marka Twaina, Carlo Collodiego i wielu innych. Na ścianach w sali wystawowej zawieszone były tablice z rysunkami Jana Marcina Szancera, w gablotach  – książki, których ilustratorem był zmarły w 1973 roku bohater tej wystawy. Pani Ania, pracownik Muzeum, zaprasza nas piętro wyżej, gdzie możemy obejrzeć i również zakupić tytuły, ilustrowane przez pana Szancera, takie jak np. „Baśnie” Andersena, „Słowika”, „Lokomotywę”, „Brzechwa dzieciom”, Balladynę i wiele innych. Większość z nas dokonuje zakupów i opuszczamy gościnne muzeum.

Wspomnień nie koniec. Co roku wiosną sprawdzamy, jak zachowują się nad Kanią gostyńskie bobry. Przechodzimy koło Góry Zamkowej i poruszamy się wzdłuż  Kani. W pewnym miejscu łąka wygląda jak obsypana świeżym śniegiem. Ale to nie śnieg, a drobne, białe kwiatki wtulone w zieleń soczystej trawy. Z wysokich drzew, które rosły tuż przy rzece, pozostały tylko pnie. Widocznie obgryzione przez bobry drzewa trzeba było ściąć między innymi ze względów bezpieczeństwa. Jeszcze trochę, a nie będzie tutaj żadnego drzewa. Na dwóch zauważyliśmy siatkę, może to jakieś ich zabezpieczenie. Z bobrami jest podobnie jak z koziorogiem dęboszem. One znajdują się pod ochroną, ale kto ochroni przed nimi drzewa?

Na kawie w barze U Franka sprawdzamy licznik: przeszliśmy 8 km, 11,5 tysiąca kroków i spaliliśmy 370 kalorii.

Tekst Aleksandra Biderman
Zdjęcia Aleksandra Biderman, Maria Wujek