Od dawna planował kolejną podróż. Miała to być wspólna podróż z żoną. Ale życie napisało inny scenariusz. Miał zostać ojcem, więc w grę wchodziła samotna wyprawa i to nie na długi okres. Wybrał północną Rosję. Wyruszył rowerem 15 czerwca 2012 roku uprzednio kupując bilet do Moskwy. Celem jego wyprawy było jezioro Wielkie Szczucze. Rower wyposażony w 40 kg bagażu nieraz trzeba było pchać albo przenosić na własnych plecach przez rzeki. Podczas trwajacej miesiąc wyprawy na Ural Polarny przyszło mu zmagać się z tundrą, wielkimi przestrzeniami, bagnami, rzekami, górami, wszechobecnymi komarami i meszkami. Przez cztery dni poruszał się wiezdiechodem (pojazdem na gąsienicach), zaliczył spływ górską rzeką na dmuchanej dętce od traktora. Czasem był zupełnie sam, żywił się chlebem, cebulą, kawą z termosu, przebywał też w towarzystwie przypadkowo spotkanych handlarzy, pasterzy, koczowniczych rodzin Chantów i Nieńców. Robił po drodze wiele zdjęć, filmów, pisał dziennik z podróży. Na rowerze przejechał 900 km.
Jak zawsze, na koniec spotkania padały pytania. Na co dzień pan Szmajda pracuje razem z rodzicami w firmie wydawniczej „SORUS” w Poznaniu. Ma trzyletniego syna i półroczną córeczkę. Podróż na Ural bardziej była wyprawą niż podróżą, miejscami ekstremalną, skrajnie wyczerpującą. Czy się boi samotnych podróży? Oczywiście, że tak. Boi się np. niedźwiedzi, tego, że mogłoby mu się coś stać i nikt mu nie pomoże, że umknie z prądem rzeki wszystko co posiada i wielu innych rzeczy. Mimo to… planuje już kolejną wyprawę. Tekst i zdjęcia Aleksandra Biderman