Na kalendarzowej drodze mamy już 9 listopada. Chociaż za oknem często pada i jest zimno, to w środę, podczas naszego spaceru pogoda była wymarzona. Gdy wychodziliśmy z biura Zarządu, z zachmurzonego nieba zaczął prószyć drobny śnieżek. Po chwili jednak zaświeciło słońce i towarzyszyło nam przez kilka godzin. Jednym z bardziej ulubionych miejsc na spacer jest las. O każdej porze roku ma on swój urok i można coś ciekawego zaobserwować.
Już na jego skraju można było zauważyć czerwone owoce dzikiej róży, które odsłoniły opadłe liście. A wśród uśpionych już drzew, spod płaszcza liści otulających ziemię, wyrastały grzyby kanie. Tak jakby na nas czekały, małe i duże kapelusze. Spacerując ścieżką czy po podszyciu leśnym, można było nazbierać ich wystarczająco na obiad, co uczyniło kilku smakoszy. Trafił się też czarny łebek, a nawet prawdziwek. Dobrze, że są wśród nas osoby, które doskonale rozpoznają grzyby. Wędrując po lesie natrafiliśmy duże przewrócone drzewo, porośnięte mchem, posłużyło nam jako sceneria do zrobienia zdjęć. Kierując się dalej przed siebie doszliśmy do drogi prowadzącej do Goli. Wracając ścieżką rowerową, widzieliśmy pola coraz bardziej opustoszałe, ostatnie orki, nawożenie gleby obornikiem.
Maszerując ścieżką nie przyspieszaliśmy kroku, korzystaliśmy ze słonecznej pogody, która dobrze wpływała na nasze samopoczucie. Wspólnie tworzyliśmy piętnastoosobową grupę. Szedł z nami po raz pierwszy kolega Ludwik, powiększając nasze grono.
Spacer zakończyliśmy w restauracji „U Franka”. Halinka zrobiła niespodziankę, przyniosła rogale marcińskie, którymi wszyscy się uraczyliśmy. Okazało się, że podana aromatyczna kawa i tradycyjne rogale były wspaniałym kontekstem do rozmowy o zbliżającym się narodowym święcie, wyniku wyborów w Ameryce i filmie „Optymistki”, który podsuwał sposób jak cieszyć się życiem będąc seniorem.
tekst Maria Ratajczak
zdjęcia Aleksandra Biderman