14 kwietnia o godz. 10.00 zebraliśmy się na parkingu przed Hutą, aby zobaczyć jak wygląda życie na działkach. Było nas tylko 8 osób. Do godz. 9.30 padało, później deszcz ustał, słońce wprawdzie nas nie rozpieszczało, ale pogoda na spacer była dobra.

Laskiem huckim, idąc pod górkę dotarliśmy do starego Pożegowa. Tutaj pojawia się pierwszy dąb, przy którym Tadeusz odczytuje swoje dwa utwory. Mijamy stawy, zatrzymujemy się chwilę przed firmą POM Metal, kiedyś Państwowym Ośrodkiem Maszynowym, by posłuchać historii tego zakładu. Stąd już tylko krok do ogródków. Przed bramą pomowskiego ogródka pozostałości po wyciętym drzewie, ale za bramą, między działkami rośnie jeszcze piękny, duży, rozłożysty zdrowy dąb.

Za następną bramą jest cel naszego spaceru. Tadeusz Wujek, niczym klucznik Horeszko, otwiera furtkę bramy i wpuszcza nas do środka. Pierwsza działka to królestwo Marii i Tadeusza Wujków. Podziwiamy równo wygrabione zagonki, piękne kwiaty, drzewa, które lada moment zakwitną, pięknie urządzony „domek”. Boleś niesie w reklamówce zdobycz – sadzonki rozsady na skalniak podarowane mu przez gospodarza. Odwiedzamy również działkę kolejnego uczestnika spaceru – Stasia Wujka. Dostajemy zaproszenia na odwiedziny na działkach, kiedy będzie można już coś skubnąć z plonów.

Wychodzimy inną bramą na nowe Osiedle Pożegowo III. Ulice tutaj noszą nazwy sławnych gostynian lub miejsc czy wydarzeń historycznych, np., jest ulica Potworowskich, Chłapowskiego, Modlibowskiej, ulica Kasyna Gostyńskiego. Zatrzymujemy się chwilę przy osadzie rycerskiej. Jest zamknięta, można ją obejrzeć tylko z zewnątrz, albo „kuknąć” do środka w przerwach między balami palisady. Opiekę nad tą osadą sprawuje poczet Bartosza Wezenborga, który w określone dni i godziny udostępnia ją zwiedzającym.

Wracamy przechodząc obok najmłodszego kościoła w Gostyniu, znów przez lasek koło huty, tylko inną ścieżką, rozstajemy się, obiecując sobie, że musimy takie „wypady w Gostyń” robić częściej. Tyle jest ciekawych miejsc, nieznanych, pięknych, zapomnianych. Spacerujmy…

tekst i foto Aleksandra Biderman